Temat budzi niemałe kontrowersje. Część osób uważa, że lepiej przemilczeć takie historie żeby wstydu nie robić, a część uważa, że jak najbardziej należy piętnować... Kto ma racje? Oceńcie sami...
Mam osobliwe szczęście żyć na Wyspach prawie trzy lata. I niemalże trzy lata w (niezbyt częstym na szczęście) towarzystwie pewnego rodaka, pracującego w tej samej co i ja firmie. Dla potrzeb niniejszej opowieści nazwijmy go Marianem (tak, od sławetnego Mariana Paździocha...), zaś miasto w którym mieszkam "Paździochowo". Chciałbym opowiedzieć kilka historii z jego życia, których byłem bezpośrednim świadkiem, a czasem i uczestnikiem, pokazujących jak dziwnym (pokręconym??) i chciwym być można.
Sprowadził się tutaj kilka miesięcy po mnie, ściągnięty do pracy przez polską agencję. Ponieważ przyjechał do Paździochowa nie mając załatwionej żadnej kwatery, załatwiłem mu pokój w pensjonacie w którym sam mieszkałem...
Przygoda pierwsza, czyli jak poprawić sobie mieszkanko...
Ponieważ w pensjonacie było kilkanaście pokoi głównie dwu- i więcej-osobowych zaś jednoosobowych tylko dwa, to jasna sprawa, że jako pierwszy, zająłem pokój wygodniejszy i choć nieco mniejszy, to o prawie 100 funtów tańszy. Jemu natomiast "załatwiłem" (czyli uzgodniłem z miejscowymi włascicielami hotelu) drugi z pokoi, uznając, że tak czy owak wyświadczam nieznanemu jeszcze rodakowi jakąś przysługę, pomagając znaleźć dach nad głową. Zamieszkał. Niesamodzielny jak dziecko, z angielskim na poziomie trzylatka ("jes", "noł", i "fakju"...) i z absolutnym brakiem znajomości miejscowych realiów.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą