Okej, idzie
Legenda o pochodzeniu magii
Rzecz działa się bardzo dawno. Tak dawno, że nikt z żyjących tego nie pamięta. Ba, prawdopodobnie nikt nie pamięta żadnego świadka tej opowieści. Ale w szumach starych drzew, w blaskach rzek wijących się po Rile, w śpiewie ptaków tańczących nad Bałkanem, można usłyszeć ślady tej historii.
Przed wiekami pewien starzec rzekł do młodziana
- Daleko stąd, mój chłopcze, znajduje się pewne tajemne miejsce, z którego wypływa potok. Ja już jestem stary, sił mi brak na taką wyprawę, ale ty podołasz. Chciałbym abyś wybrał się tam i przyniósł mi dokładnie to, co odnajdziesz. Miej jednak baczenie, byś zdobyczy tej nie stracił. Skarb to będzie stokroć cenniejszy od złota. A ja przed śmiercią chciałbym go zobaczyć.
- Jakże to dziadku? Mam iść nie wiedząc dokąd zmierzam ani po co?
- Tak, wyrusz jutro o świcie. Słońce będzie twoim przewodnikiem. Księżyc wskaże ci miejsce odpoczynku, a do celu dojdziesz, gdy noc z dniem się zrówna. Odpocznij dzisiaj porządnie. Zbierz potrzebne ci rzeczy i rankiem, gdy trawa będzie jeszcze mokra od łez nocy, idź i nie oglądaj się za siebie.
Młodzieniec był pełen obaw. Wiedział, że czeka go długa droga, bo do zrównania dnia z nocą pozostało jeszcze wiele miesięcy. Ale postanowił prośbę starego człowieka spełnić. Z pierwszym blaskiem słońca ruszył w długą i niebezpieczną drogę. Szedł lasami, przedzierał się przez bagna, walczył z chłodem wysokich gór i z gorącem spalonych równin. Jako rzekł starzec, w magiczny sposób promienie słońca wyznaczały mu kierunek. Gdy rano rozpoczynał wędrówkę, promienie odbijały się od wilgotnych liści i tworząc więcej niż drogowskaz. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, ostatnie przebłyski oświetlały kierunek jutrzejszego marszu. Nocą ścieżka księżycowa prowadziła go w bezpieczne miejsce odpoczynku.
Dni wędrówki zamieniały się w tygodnie, tygodnie zaś, w miesiące.
Upłynęło wiele czasu, ale upragniona równonoc zbliżała się wielkimi krokami. Trudne chwile, gdy młodzian bliski był porzucenia wyprawy, zdarzały się coraz rzadziej. Im bliżej było przepowiedzianego przez starca dnia, tym chłopak stawał się bardziej radosny. Plecy nie uginały się pod ciężarem wędrówki, a ogorzałe od trudów drogi rysy twarzy, wygładzały się.
Pewnego razu chłopak zauważył, że noc trwa niemal tyle ile dzień. Koniec wyprawy był więc bardzo blisko. Zgodnie z tradycją swojej wioski, w noc przed wyczekiwanym dniem należało się przygotować do święta. Chłopak zgolił brodę, uporządkował czuprynę, załatał wszystkie dziury i rozdarcia w swoim ubraniu, i w miejscu wskazanym przez światło Księżyca, udał się na spoczynek.
Następnego ranka ruszył przed siebie za swoim przewodnikiem. Długo iść nie musiał. Jeszcze słońce nie osiągnęło południa, gdy przed jego oczami ukazało się przepiękne źródło. Otoczone młodym lasem, wydawało się jak zaczarowane. Szum wody układał się w pieśń. Cień drzew i krzewów dawał ukojenie… Ale nic poza tym tam nie było. Strapił się młody człowiek, nie wiedząc co staremu przyjacielowi przynieść. Czy wodę ze strumyka? Czy zioła tak bujnie rosnące przy źródle? Usiadł smutny i zagrał na fujarce starą melodię, o której mawiano, że każdą troskę przepędzi. Gdy wygrywał kolejne takty, za jego plecami dał się słyszeć szelest liści. Ptactwo spłoszyło się i opuściło bezpieczne konary drzew. Młodzieniec odwrócił się, gotów na spotkanie z dzikim zwierzem, które zapewne szło do wodopoju.
Z gęstwiny zarośli dotarł do niego cudowny dźwięk dziewczęcego śpiewu. Czystego jak najczystsze jeziora w jego rodzinnych górach. Pięknego, niczym kwiat paproci rozwijający swe płatki raz w roku. Oczarowany słuchał tej pieśni nie mogąc wydusić ni dźwięku. Aż ukazała się przed nim młoda kobieta, ubrana w śnieżnobiałą koszulę i spódnicę tak czerwoną, że tylko maki dawały intensywniejszą barwę. Włosy upięte miała zielonym wiankiem, a oczy jej były tak czarne, że najczarniejsza noc nie mogła się z nimi równać.
Patrzyli na siebie jak zaczarowani. Bez słowa ujęli się za dłonie. Teraz jego melodię wygrywały drzewa, a jej pieśń śpiewały ptaki. A oni tańczyli. Bez kresu, bez odpoczynku, bez chwili wytchnienia. Taniec uniósł ich w powietrze. Nie przestając wirować, spletli się w uścisku. Pocałunki zdawały się odpędzać każdą chmurę… Lecieli nad górami i dolinami, by w niewyjaśniony sposób znaleźć się w rodzinnej wiosce chłopaka. Szczęśliwi i uśmiechnięci udali się do staruszka.
Dziadek gdy ich zobaczył rozpromienił się.
- Więc jesteś, mój chłopcze.
- Jestem, dziadku. Ale skarbów nie przynoszę.
- Co też mówisz, przyjacielu? A dziewczyna? Jak tu wróciliście?
- Nie umiem tego wyjaśnić. Spotkaliśmy się przy źródle, połączyła nas muzyka i taniec, i oto jesteśmy.
I nagle chłopak zrozumiał po co został wysłany. Szczęśliwy objął dziadka ramionami, wycałował serdecznie i podał dłoń swej wybranki. Ona, zgodnie z obyczajem ucałowała starca w rękę. On zaś położył swe dłonie na ich głowach i powiedział
- Nie ma na tym świecie magii silniejszej niż miłość. I wy, moje dzieci, jesteście tej siły strażnikami. Pamiętajcie co wasze serca złączyło, pamiętajcie tę chwilę, gdy ujrzeliście się po raz pierwszy, a szczęśliwi będziecie do końca swych dni…