Nu, skończyłem cześć piątą. I wypraszam sobie imputowanie, że Kapelusz jest pantofel
Kapelusz to Kapelusz, bezwzględny dla bandytów i z miękkim sercem dla kobiet
Pieprzony biznesmen. Zgodziłem się.
- Herbaty narobić?
- Nie, jakiej pojemności jest ten termos?
- Bo ja wiem? Chyba liter będzie.
- To zrób pan tak. Wrzuć garść kostek lodu, zalej ćwiartką czystej i dolej do pełna pomidorowym. Całość posyp obficie pieprzem i delikatnie solą.
- Krwawa Mary na wynos?
- W rzeczy samej, dobry człowieku, w rzeczy samej.
Rozwiązywało to kilka problemów. Po pierwsze, nie chciałem żeby Marylcia poczuła ode mnie poranne piwo. No, dwa piwa. I kieliszek. Po drugie, jak sobie łyknie, kombinowałem, to od razu jej się humor poprawi i nieszczęsny czarter pójdzie w niepamięć. A po trzecie, czemu do cholery nie walnąć sobie drinka z rana? Przecież to urlop.
Barman uwinął się z robieniem drinka i postawił termos na szynkwasie.
- Zrobione, to będzie czterdzieści złotych.
- Za ćwiartkę wódki i trochę soku? Nie przeginaj pan pały. Jeszcze będziecie ze szwagrem te dwie stówy za transport przepijać.
- Takie ceny, drogi panie.
Prychnąłem ze złością i rzuciłem mu banknoty.
- Może chociaż słomki pan dorzucisz?
- A to w gratisie, od firmy – podał dwie sztuki. Tyle dobrego, że za te słomki nie zdarł.
- Jeszcze jedno, masz pan jakieś serwetki? – Zapytałem, a on wskazał jeden ze stolików.
Zgarnąłem serwetki, w oko wpadły mi też wykałaczki. Również się zaopatrzyłem. Skinąłem barmanowi kapeluszem i ruszyłem do Marylci.
Czekała nerwowo potupując nóżką. Dobra, to teraz czas na pokaz.
- Marylciu, już jestem. Załatwiłem nam transport czarnym El Camino pod sam hotel. Kierowca już jest w drodze, powinien dotrzeć tu za kwadrans. W międzyczasie mam dla Marylci coś na rozgrzewkę. Pyszny koktajl zbożowo-pomidorowy, dobrze schłodzony i doprawiony.
Odkręciłem termos i nalałem kubeczek napoju. Wsadziłem słomki i wykałaczki, na które uprzednio nadziałem złożone w trójkąt serwetki. Nie był to, co prawda, drink z palemką, ale drink z wykałaczką spełniał bieszczadzkie standardy. Pociągnęliśmy po równym łyku. Troszkę się zakrztusiła.
- Toż to wódka! Jak to tak z rana?
- Marylciu, nie wódka – tłumaczyłem cierpliwie – a wódka z sokiem pomidorowym. To zasadnicza różnica.
- Już mnie tak Kapelusz nie czaruje. Wódka to wódka. Ali niech jeszcze doleje. Dobrze rozgrzewa.
Plan odniósł sukces. Zakamuflowałem wcześniejsze spożycie, to najważniejsze. Teraz można się było relaksować. Zapaliliśmy z Marylcią po papierosie i cierpliwie czekaliśmy na kierowcę.
- Powiedz, Kapelusz, co to to El Camino? Nigdy takim nie jechałam. Znów jakaś niespodzianka?
- Nie – roześmiałem się. – Golf, proszę pani. Zwyczajny Golf.
- Mam nadzieję, że przynajmniej trójka. Do dwójki ni wsiądę.
Patrzcie ją, jaka wybredna. Zdziwiłbym się gdyby podjechał inny model niż dwójka.
- Już Marylcia tak nie marudzi. Samochód to samochód. Jak sprawny, to dojedziemy na miejsce. Nieważne jaki model.
- Oj, droczę si tylko. Już niech Kapelusz ni będzie taki poważny. Nu, to może jeszcze kubeczek. Kierowcy coś ni widać.
- Służę uprzejmie – dolałem, a w duchu cieszyłem się jak dzieciak. Nie z tego, że upijam jakąś panienkę. Z tego, że urlop robi się taki, jak lubię. Wódeczka, papieroski, miłe towarzystwo. Doskonale.
Prawie pół godziny później czarny złom, przepraszam, Golf, zajechał z piskiem opon i grzmotem z wydechu przed budynek dworca. Z auta wytoczył się, klnąc wściekle, nie mniej czarny właściciel.
- Kurwa mać, kto mie tu ściąga o tej porzy?
- Marylciu – stuknąłem ją lekko łokciem – to nasz transport i szofer.
Szczęśliwie, Marylci grało już troszkę w głowie więc tylko popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Kapelusz, może ja następnym razem zadbam o przejazd?
- To będzie następny raz?
- W czasie tego urlopu, niech nic więcej sobi nie wyobraża. Na razie.
Była przeurocza kiedy się przekomarzała. Dobra, dosyć tego przydworcowego posiedzenia.
- My pana ściągnęliśmy, a właściwie pański szwagier. Jedziemy do Ustrzyk Górnych, hotel Góra.
- Zara, ja nie taksówka – burknął, ale zobaczywszy Marylcię, momentalnie zmienił ton. – O, pikna pani wybaszy, nie zauważyłem. Semko Tumanek, do usług.
- Marylcia, Siostra – wyciągnęła dłoń na powitanie. Semko ucałował uprzejmie, pozostawiając czarne smugi na jej ręku.
- Pani wybaszy raz jeszcze, ale ni ogarnąłem si po robocie nocnej. Palacz jestem z zawodu.
- No dobra, panie palacz – wtrąciłem się – możemy jechać?
Mruknął coś niechętnie, ale zaczęliśmy pakować tobołki Marylci do bagażnika. Jakoś udało się wszystko zmieścić i po chwili ruszyliśmy na południowy wschód. Do celu naszej podróży.
Początkowo droga nie była kręta. Szybko i sprawnie dojechaliśmy do Leska i dalej do Uherców Mineralnych. Tam poprosiłem Semkę, żebyśmy pojechali dołem.
- Znaczy, przez Polańczyk chcesz si pan tłuc? Górą bliżyj.
- A dołem ładniej, jedź pan na Solinę i Polańczyk. Pani tu jeszcze nie była, a droga wzdłuż Zalewu jest bardziej malownicza.
- E, taka tam malownicza, droga jak droga.
- Boś pan nią jechał setkę razy.
Marudził coś pod nosem parę minut, ale pojechał tak, jak poprosiłem. Marylcia była wniebowzięta. Cóż, Podlasie jest nieco płaskie, Bieszczady to zupełnie inna bajka. Cieszyłem się, że mogłem jej to pokazać. Będzie miała co opowiadać w szpitalu, a ta wredna jędza, oddziałowa posiwieje z zazdrości. Albo wypadną jej zęby, bo siwa była i tak.
Nasz kierowca przetrzeźwiał już chyba zupełnie, bo przestał bełkotać i w miarę pewnie trzymał się środka drogi. To była dobra wiadomość, bo przed nami było sporo zakrętów.
Co chwilę Marylcia podskakiwała uradowana nowym widokiem. Za Rajskiem aż pisnęła z zachwytu. Dalej było jeszcze lepiej. Polana, Czarna, Lutowiska… Z tego zachwytu aż złapała mnie za rękę i mocno ściskała. Całą drogę, aż do Ustrzyk, do których jakoś w końcu dotarliśmy. Zapłaciłem Semkowi, oddałem mu termos i wypakowałem bagaże. Byliśmy na miejscu. Hotel Góra, Ustrzyki Górne. Dzień dobry.
- No jak Marylciu, zadowolona?
- Jeszcze jak, a te zakręty jakie piękne, i jezioro, i skały i w ogóle wszystko jest taki cudne. Dziękuję, Kapelusz, ni wiedziałam, że to aż tak śliczne.
- Marylcia poczeka, aż na Połoninę Wetlińską pojedziemy. Znaczy wejdziemy, bo na górę pojechać się nie da. A potem na kolejkę wąskotorową, a później będą następne niespodzianki. Nudzić się nie będziemy.
- Kapelusz?
- Tak?
- Byłeś już kiedyś w tym miejscu?
- Masz na myśli Ustrzyki czy ten hotel?
- Nu, hotel.
- Byłem, kilkanaście lat temu. Dlaczego pytasz?
- Tak tylko – spuściła wzrok. – Chciałam wiedzieć.
- Marylcia pyta czy byłem tu z kobietą? Nie, byłem tu po kobietę.
- Jak to?
- Miałem kiedyś zlecenie na odnalezienie pewnej rozwydrzonej małolaty. Curuś bogatego tatusia trochę poszalała za kwoty nieco większe niż jej kieszonkowe. A tatuś uważał, że nieplanowane rozrywki, choć nie nadwyrężały specjalnie jego budżetu, są nie na miejscu. Nie chciał angażować policji, nie wnikałem dlaczego, więc mnie wynajął.
- I co? Jak si skończyło?
- Znalazłem ją bez większych problemów. Urządzała imprezy, o których wiedziały całe Bieszczady. Alkohol, narkotyki, seks, wszystko bez ograniczeń. Wielu chciało się zapałać. Byli też tacy, którzy chcieli się załapać na małolatę.
- Ni rozumiem.
- Przypadkiem natrafiłem na czterech facetów, którzy planowali porwanie. Dla okupu. Mizerni amatorzy planowali operację przy kuflach piwa w jednej z knajp. Ich pech, że siedziałem tuż obok.
- I co z nimi zrobiłeś?
- Nic.
- Jak to? Nic? Jesteś okrutny. Przeciż mogli ją porwać!
- Jaki tam okrutny, Marylciu. Im nic nie zrobiłem, ale poinformowałem troskliwego ojca co i jak. Miałem zlecenie na odnalezienie małolaty i za tylko za to mi płacili. Reszta to nie była moja działka. Ale znając tatusia tej panienki, wróżyłem tym palantom marny los.
- I myślisz, że co im si stało?
- Poważnie Cię to obchodzi? Nie wiem, jeśli mieli choć odrobinę szczęścia, przeżyli. Jeśli tatuńcio miał kiepski humor, skończyli w jakimś dole pod piachem, bo San tutaj za płytki na topielców. – Skończyłem opowieść i zapaliłem papierosa.
Marylcia wyglądała na lekko wstrząśniętą. Ująłem ją lekko za brodę.
- Nie przejmuj się bandytami sprzed lat. Stare dzieje, a dranie dostali to, na co zasłużyli. Ludzi nie powinno się porywać, prawda?
- Nu, masz rację.
- Widzisz? Po sprawie. A teraz chodźmy się zameldować, bo uszy mi marzną.