Nu, to skończyłem
Nic więcej nie było do dodania. Późnym wieczorem, kiedy leżeliśmy już w łóżku, Marylcia uniosła się na łokciu i spojrzała mi w oczy.
- Kapelusz?
- Tak?
- Ni boisz si?
- Czego mam się bać?
- Nu, jutra. Tego co si stani, co si może stać.
- Tak jak już powiedziałem, nie martwię się na zapas. Szkoda na to nerwów. Ale jeśli chcesz jutro zostać w hotelu, nie ma sprawy. Sam pojadę.
- Ty chiba żartujesz, jeśli myślisz, że samego cię puszczę.
- Więc o co chodzi?
- Nu… - zawiesiła głos - …może warto odpuścić?
Teraz ja się podniosłem z łóżka.
- Nie, Marylciu. Nie mogę odpuścić. Chcesz żeby bandyta chodził spokojnie po świecie? Prawda, że zbrodnię popełnił dawno, ale czy to coś zmienia? Nie ma mowy. Musi wiedzieć, że nigdy i nigdzie nie będzie bezpieczny.
- Nu, skoro tak stawisz sprawy.
- Właśnie tak. A teraz już spać. Jutro będzie trudny dzień. Ale jak się dobrze sprawimy, przed zmrokiem powinniśmy mieć wszystko z głowy. Wtedy będzie czas na zabawę.
- Dobranoc, Kapelusz.
- Spij spokojnie, mała.
Następnego dnia, zgodnie z ustaleniami, na portierni czekały dwa bilety na Kolej Bieszczadzką, trasa Majdan – Balnica – Majdan. Odjazd o 12:00, powrót na 14:00. Miałem nadzieję, że te dwie godziny wystarczą.
Za kwadrans dwunasta stawiliśmy się na stacyjce w Majdanie. Kolejka już czekała. Trzy kolorowe wagoniki ciągnięte przez niewielką ciuchcię parową. O ile podróż z Moniek OrientPośpiechem przeniósł nas w czasie do rzeczywistości ludzi zamożnych końca XIX wieku, o tyle tutaj trafiliśmy na cud techniki użytkowej, który pozwalał w owych czasach na oswajanie tych niedostępnych terenów. Jeden z wagoników miał okna, dwa pozostałe były odkryte.
- Marylciu, w którym chcesz jechać?
- Ciepło si ubrałam, może być ten odkryty.
- Dobra, to wsiadamy.
Zapakowaliśmy się do środkowego. Drewniane ławy były wymoszczone kocami, więc i w tyłki zimno nie było. Punktualnie w południe, dyżurny ruchu ubrany w czarny uniform i czarno-czerwoną rogatywkę dał sygnał do odjazdu. Lokomotywa zagwizdała, kołami szarpnęło i ruszyliśmy w białe ostępy zimy. Tempo jazdy nie było porywające, ale na potrzeby turystów w zupełności wystarczało. Poza nami w kolejce było raptem kilka osób. To dobrze, zważywszy że niebawem mogło tu dojść do całkiem nieprzyjemnych zdarzeń.
Kilkanaście minut później zobaczyliśmy pierwsze zabudowania. To Żubracze. Czyli zbliżamy się do rozwiązania sprawy. Od Solinki dzielił nas piękny łuk wokół masywu Matragony i krótka wspinaczka. Kolejka mozoliła się, ale twardo pięliśmy się w górę.
- No Marylciu, dojeżdżamy. Zaraz zobaczymy z kim będę miał do zamienienia kilka słów i czynów. – Książę czerstwości powrócił.
- Tylko bądź ostrożny.
- Marylciu, to mnie się tutaj trzeba bać. – Byłem w nastroju do stoczenia bitwy. Nic tak nie nakręca, jak możliwość wymierzenia sprawiedliwości.
Kolejka zaczęła zwalniać. Stacja Solinka przed nami. Na peronie stał facet okutany w grube futro. Był sam, jeśli nie liczyć szwędających się po okolicy psów. Nie wyglądał na groźnego ani tym bardziej uzbrojonego. Raczej nie spodziewał się problemów. Ot, kolejni klienci. Tylko tym razem klientela była specjalna i facet miał się o tym niebawem przekonać.
Zatrzymaliśmy się, a typ wskoczył do ostatniego, pustego wagonika. Czas działać.
- Marylcia tu zostaje. Bez gadania. Ja idę załatwić sprawę. Niech Siostrzyczka usiądzie tyłem do kierunku jazdy i obserwuje co się dzieje. W razie czego tutaj – wskazałem czerwony wihajster – jest hamulec bezpieczeństwa. Jak się zrobi paskudnie, to trzeba go mocno pociągnąć. Wtedy ciuchcia stanie. W zamieszaniu łatwiej będzie drania dopaść. On się tego nie spodziewa, a my jesteśmy przygotowani. Rozumiesz?
- Tak. Idź i miejmy to już z głowy.
No to poszedłem. Podszedłem do faceta i zagaiłem.
- Pan Palto?
- Tak, pan po dostawę specjalną do biletów?
- W rzeczy samej. Dostawa specjalna. – Już wyciągałem z kieszeni dłoń z nałożonym kastetem.
Niestety, sprawy rypnęły się dużo szybciej niż się spodziewałem. Gość najwyraźniej był jednak przygotowany na każdą ewentualność. Na brzuchu poczułem twardą lufę rewolweru. Niedobrze.
- Chodzą słuchy, że mnie szukasz, panie detektyw. To znalazłeś. Masz mi coś do powiedzenia?
- Do powiedzenia to niewiele, gnojku. Wyrównanie krzywd za starego kumpla. To wszystko.
Plato zarechotał nieprzyjemnie.
- Ganiasz mnie po górach, bo kiedyś coś komuś zrobiłem? Słuchaj uważnie. Dam ci szansę odejść bez strat. Odwróć się, wróć do swojej damulki i żyj długo i szczęśliwie. Nie zapomniałem jak się tego używa – mocniej docisnął lufę.
Najwyższy czas sprawdzić refleks złoczyńcy. Prawą dłonią podbiłem rewolwer, ułamek sekundy później wyprowadziłem mocny cios lewą ręką. Próbowałem trafić go w podbródek, ale staliśmy bardzo blisko siebie, więc wyszło to trochę nijak. Szybko poprawiłem prawą, w tym samym momencie broń wypaliła. Na szczęście w sufit. Odgłos wystrzału zlał się z gwizdem lokomotywy. Nikt się nie zaniepokoił. A ja walczyłem o życie.
Palto złapał się poręczy pod sufitem, podciągnął i kopnął mnie w klatę. Cofnąłem się kilka kroków, ale ustałem na nogach. Typ zręcznie wskoczył na parapet wagonika i wyszedł na dach. Momentalnie byłem za nim. Biegł w stronę czoła pociągu. Wydawało mi się, że rozgląda się za jakąś zaspą, w którą mógłby bezpiecznie zeskoczyć. Przy szaleńczym tempie kilkunastu kilometrów na godzinę nie było to wyjątkowo karkołomne zadanie. Pech chciał, że miałem rację. Wydawało mi się. Bandyta zatrzymał się nad oknem, przy którym siedziała Marylcia. Klęknął, sięgnął ręką do wagonika i wyciągnął przerażoną Siostrzyczkę za przysłowiowy kołnierz. Stali teraz na dachu w odległości kilku metrów ode mnie, przystawił jej broń do skroni.
- Jeden krok dalej, i pięknie upstrzymy biel śniegu czerwienią. Tego chcesz?
Zatrzymałem się w pół kroku. Kurwa. Nie tak, nie tak. Myśl, człowieku.
- Kapelusz! – krzyknęła Marylcia.
- Tylko spokojnie – wcale nie byłem spokojny. – Palto, co próbujesz zrobić? Chcesz mieć kolejną ofiarę na sumieniu? Tak jak tego gliniarza, którego zdjąłeś w OrientPośpiechu lata temu?
- Gówno mnie ten pies obchodził wtedy i teraz. I gówno mnie obchodzi co się stanie z tą laską. Zrób jeden ruch, a pociągnę za spust.
No naprawdę. Czy czasem bandyci nie mogliby po prostu przestać utrudniać życie porządnym ludziom? Tak wiele wymagam? Zauważyłem, że zbliżamy się do wzniesienia. Jeśli udałoby się wytrącić bandziora z równowagi, była jakaś szansa.
- Palto, ostatnia szansa. Poddaj się, a nic ci się nie stanie.
- Chyba nie ty tu rozdajesz karty, matole.
Może i kart nie rozdawałem, ale miałem asa w rękawie. Filigranowy as, o przepięknych oczach, cudnej figurze… A, dobrze. Nie moment na to. Ale wiecie o kogo chodzi.
Pociąg znów się wspinał.
- Marylciu, teraz kolano i na płasko.
Marylcia zrozumiała w oka mgnieniu. Wyrwała się z uścisku i kopnęła gnojka z całej siły w kolano. Następnie, zgodnie z poleceniem, rozpłaszczyła się na dachu wagonika. Doskoczyłem do chwiejącego się złoczyńcy i poprawiłem sierpem w pysk. Ten nie pozostał dłużny i też mi zdrowo przyłożył. Zwarliśmy się, próbując zrzucić jeden drugiego z mknącej kolejki. Kątem oka spostrzegłem, że Marylcia odczołgała się na bezpieczną odległość. To dobrze. Odzyskałem trochę spokoju i pewności siebie. Kopnąłem raz jeszcze w uszkodzone już kolano. Gość zgiął się, a ja wyprowadziłem kolejnego kopniaka. Facet wyłożył się jak długi i zaczął staczać się z dachu. Uznałem sprawę za załatwioną. Zbyt wcześnie. Palto faktycznie poleciał, ale zdążył złapać mnie za nogawkę i pociągnąć za sobą.
Poturlaliśmy się po stoku. Śnieżny puch złagodził upadek, ale tocząc się walnąłem barkiem o jakiś kamień. Świeczki stanęły mi przed oczami. Starałem się pozbierać jak najszybciej i nie dać szans Palcie na ucieczkę. Albo na atak. Nie wiedziałem co planował. Usłyszałem jeszcze gwizd oddalającej się kolejki i niknący krzyk Marylci. Raczej była cała i zdrowa, więc zamartwianie się odłożyłem na później.
Stanąłem na równe nogi i rozejrzałem się za mordercą. Wlókł się w stronę lasu. Musiał nielicho oberwać, skoro nie był w stanie biec. Niespiesznie podszedłem do niego.
- No, panie Palto, lata minęły, myślałeś, że już po krzyku, a tu jednak dopadła cię sprawiedliwość.
- Pierdol się – syknął i splunął krwią na śnieg.
- Brzydkie słowa jak na kierowane do kogoś, od kogo zależy teraz twoje życie.
Stanąłem nad nim i potężnie uderzyłem w zdrowe kolano. Po górach rozniósł się jęk bólu.
- Będziesz mnie torturował, kutasie?
Doprawdy, rażący brak wychowania i kultury. Nie tak należy traktować nasz piękny język.
- Nie zamierzam tego robić. To nie w moim stylu. Mam dla ciebie inną niespodziankę…
Z podniesionym kołnierzem prochowca, kapeluszem naciągniętym na głowę i z dymiącym papierosem w gębie ruszyłem w stronę torów. Zgodnie z rozkładem, za kilkanaście minut pociąg powinien wracać tą samą trasą do Majdanu. I rzeczywiście, nie musiałem długo czekać. Niekoniecznie wysoka prędkość składu pozwoliła mi w ruchu dostać się do wagonu. Marylcia siedziała pod oknem. Jakby nic się nie stało.
- Nu, jesteś w końcu. Ileż to można czekać?
- Marylciu, za prędkość pociągu odpowiadają panowie w lokomotywie.
- Ni bądź taki cwany. Co ze złoczyńcą?
- Sprawa załatwiona. Dawne krzywdy wyrównane.
- Ali chyba go nie zabiłeś?
- Czy ja wyglądam na mordercę? Zabić mógłbym tylko w obronie własnej, lub kogoś słabszego. Nie, facet jest jeszcze żywy. Chyba.
- To co zrobiłeś?
- Pamiętasz tego wilka sprzed kilku dni?
- Nu, pamiętam. I co?
- On, albo jego kamraci będą mieli tym razem dużo łatwiejsze polowanie.
- Zostawiłeś go wilkom na pożarcie?
- Aż tak niehumanitarny to ja nie jestem. Zostawiłem mu jeden nabój w rewolwerze. Zrobi to, co uzna za stosowne. Tak czy siak, problem z głowy.
- Nie wim, czy to dobre rozwiązani.
- Marylciu, widziałaś do czego ten człowiek jest zdolny. Jedną ręką wyciągnął cię z wagonu i gotów był strzelać. To naprawdę mała strata dla ludzkości. A przynajmniej ktoś się dzisiaj dobrze naje.
Nic już nie mówiła, tylko mocno wtuliła się we mnie. Podziwiając przepiękne krajobrazy dotarliśmy do Majdanu. Został nam ostatni wieczór w Bieszczadach. Nazajutrz mieliśmy pociąg powrotny do Moniek. I dobrze, bo już mnie te wakacje zaczynały męczyć.
Hotel zaplanował na wieczór wielki bal. Tańczyliśmy do białego rana racząc się szampanem w małych ilościach i innymi trunkami w całkiem sporych. Nadszedł ostatni taniec tej imprezy. Kołysaliśmy się delikatnie w rytm jakiegoś przytulańca.
- Kapelusz…
- Słucham, maleńka.
- To była najlepsza przygoda mojego życia. Ali nie wiem, czy taką chciałabym kiedyś jeszcze powtórzyć.
- Masz dość morderców na jakiś czas?
- Na jakiś czas to na pewno.
- Ale nie mówisz nie, na przyszłość?
- Zobaczymy, co przyniesie przyszłość…
Dwanaście godzin później, zupełnie wykończeni zakwaterowaliśmy się w OrientPośpiechu. Te kilkaset kilometrów podróży, przyznaję szczerze i bez bicia, przespaliśmy snem sprawiedliwych. Każdemu należy się nieco odpoczynku, a przecież nasz urlop spędziliśmy bardzo pracowicie.
Przy monieckim dworcu czekał już taryfiarz.
- Dobry, to jak, najpierw do Siostry Marylci?
- Tak, panie starszy, łapmy bagaże i w drogę.
Zapakowaliśmy się w auto i pomknęliśmy pustymi ulicami miasta. Zaniosłem walizy Marylci do domu. Stanęliśmy na progu. Marylcia objęła mnie i mocno przytuliła.
- Innym razem zaproszę do środka, teraz muszę si zregenerować, bo wiczorem mam dyżur.
- No jasne, maleńka. Innym razem.
Pocałowałem ją mocno. Weszła do domu i zamknęła drzwi. Skinąłem taksiarzowi dając znać, że może jechać. Postawiłem kołnierz, zapaliłem papierosa, poprawiłem kapelusz i wolnym krokiem wróciłem do mojego zajazdu.
Wieczorem poszedłem na picie do knajpy. Okrzykom radości, złośliwym docinkom i głupim komentarzom nie było końca. Przodował w tym oczywiście Tyczka. To musiało się skończyć porządną awanturą. Od słowa do słowa rozkręciliśmy taką bijatykę, że kilku trzeba było odesłać na ostry dyżur. Kiedy karetka miała zabierać ostatniego delikwenta, poprosiłem o kilka minut zwłoki.
W barze były sztuczne kwiaty. Zabrałem je z parapetu i wsadziłem klientowi w kieszeń. Wziąłem też jedną z ostatnich czystych serwetek w lokalu i naskrobałem:
„Z gorącymi pozdrowieniami, Kapelusz”